poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Mazowieckie kościoły, stupy i gompa, kirkut i mykwa. Czyli rowerkowo: Koziebrody - Płock.


Rowerkowo: 22 kwietnia 2018

Foto Galeria

Koziebrody, Kuchary, Drobin, Zagroba, Goślice, Płock



Streszczenie wycieczki.

Druga tego roku nasza rowerowa wycieczka i znowu bez wysiłku mózgu.

Kolejowo z Płocka z przesiadką w Sierpcu do Koziebród. Kolej czysta, przyjazna i wygodna. Pociągi są zsynchronizowane, także jest 6 minut na przesiadkę z szynobusu do szynobusu. Jak zwykle przemiły kierownik pociągu, ten sam na obu trasach. Przesiadał się razem z nami, także byliśmy odpowiednio zaopiekowani na całej trasie.

Koziebrody (2 km) ludzie pomału schodzą do kościoła na mszę. My focimy i zaopatrujemy się tradycyjne w kefir i banany, wiejski sklepik zwyczajowo czynny w niedzielę niehandlową.

"Lato, jesień, zima, wiosna - do Drobina doga prosta" ale my dla urozmaicenia zjeżdżamy z asfaltu na mazowieckie polne drogi (3-7 km). Trochę piasku, ale słowiki i sielanka wokół.

Kuchary - Buddyjski Ośrodek Medytacyjny. (5 km). Nie sprawdziłem kalendarza i okazuje się, że z całej Polski i pół Europy zjechali ludzie przygotować logistykę letniego odosobnienia na kilka tysięcy ludzi. Zatem nie będziemy przeszkadzać, gompy nie zwiedzimy, ale śniadanie na trawie przy stawiku pod stupą - to i owszem uskuteczniamy. Okrążamy stupy z buta i na rowerkach. Może kiedyś zostaniemy pierwszymi buddami na dwóch kółkach?

Ruszamy dalej polną drogą do Drobina (11-14 km). Mieścina podupadła jak klasyczna wieś poPeGeeRowska, wygląda jak żywy skansen przemian ustrojowych. Ogromny rynek pamiętający dawna przeszłość, w środku kościół i młodzieńcy pijący piwo. Jeden sklepik otwarty, można uzupełnić prowiant i napoje. Iwona rozpytuje księdza proboszcza i napotkanego pana, robi krótką kwerendę i odnajdujemy kirkut, a właściwie kawałek poletka po nim i mykwę. Jeszce posilamy się energetycznie batonikowo na ryneczku i w drogę.

Pogoda cudna, wiaterek lekko w plecy, a my asfaltem, ale bocznymi mało samochodowymi w niedzielę drogami podążamy do Goślic (14-38 km). Pełen lajcik, mocno już rozbudzona wiosna, pola, miedze, zagajniki, cudnie jest. Dużo naturalnego nawozu na polach. Po drodze czynny jeden sklepik w Leszczynie Szlacheckim.

Docieramy do Goślic. Pewnie byśmy odbili się od zamkniętej automatycznej bramy kompleksu pałacowo parkowego, w którym jest Dom Pomocy Społecznej z podległymi placówkami (39 km). Ale mamy Nadię, dla której nie ma przeszkód. Coś poprzyciskała i wpuszczają nas. Wchodzimy na wariata nie wiedzą, że my to obcy i jesteśmy nielegalnie, o czym się dowiemy od groźnej pani urzędującej w pałacu. To paranoja odnowić za grube miliony zabytkowy zespół pałacowy, po czym go ogrodzić szczelnie, zabronić wstępu i fotografowania. Decydentów powinni tam hospitalizować. Per analogiam można zespół pałacowy w Wilanowie zamienić na klinikę psychiatryczną, zamknąć, ogrodzić i izolować od turystów.

Dalej można wracać szerokim gładkim asfaltem do Płocka, ale to droga, po której jeżdżą wariaci i samobójcy, ogromnie wypadkowa. Zatem kierujemy się bocznymi drogami w kierunku Podolszyc. Nie znałem tych dróżek, ale na szczęście Małgosia ma je w małym palcu. Ślicznie przeprowadziła nas "z daleka od szosy" w okolice Cotexu (40-50 km). Łukasz pokazał mi jak bez stresu dotrzeć stamtąd do ulicy Słonecznej, po uroczym mostku nad potokiem (50-51 km). Skończyłem już samotnie, na zatłoczonym niehandlowo-niedzielnym smogiem Starym Rynku.

I w tym momencie poczułem wyższość naturalnego rowerowania nad bezwyraźnym ludzkim tłokiem w mieście.      


Wycieczka w Kucharach. Przy stupie Nadia cały czas wchodziła
w pozycję Dakini. Ależ ma wyczucie miejscowych energii.

Komunikacja i współpraca.

Trzej nowi rowerzyści dołączyli. Wszyscy pozytywni, uśmiechnięci i radośni, skorzy do współpracy i pomocy. Wymarzoną ekipę stworzyliśmy.

Marszruta.

Jak zwykle bez mapy, z nawigacją. Na końcu Małgosia i Łukasz przeprowadzili nas "z daleka od szosy". Słowem luksus.

Walory przyrodnicze i estetyczne.

Słoneczko, budząca się już w pełni wiosna, sielskie pejzaże, sprawiły że było wręcz magicznie. I to było największe zaskoczenie, bo przyrodniczo, to żadnych atrakcji nie było według map.

Trudność.

Trasa bardzo łatwa jak na nasz styl uprawiania wycieczek. Trochę piasków, ale znośnie. Ruch na drogach minimalny. Nadia jechała na 3-biegowym rowerze, było jej dosyć ciężko. Ale dzięki temu (nie powtarzajcie nikomu), tempo było takie, że nadążałem za resztą


Ślad trasy do pobrania ze strony GPSies.com


1 komentarz: